poniedziałek, 9 listopada 2015

W Rosji wszystko dzieje się na odwrót



Na początku, zaraz po katastrofie Airbusa na Synaju, władze rosyjskie kategorycznie podkreślały, iż nie może być mowy o zamachu terrorystycznym, że wydarzenie to nie ma żadnego związku z prowadzoną przez Rosję operacją wojskową w Syrii. Taka postawa Kremla przypomina publicyście Ilji Milsteinowi zachowanie hiszpańskiego premiera Aznara, po wybuchach terrorystycznych w Madrycie. Za kłamstwo Aznar zapłacił porażką w wyborach do parlamentu, Kreml może jednak pozwolić sobie w Rosji na dowolne kłamstwa, bez obaw o konsekwencje. Dlatego Rosja przypomina dziś samolot z bombą tykającą w luku bagażowym, w drodze z Donbasu do Syrii.



Autor: Ilja Milstein 




Wszystko wskazuje na to, iż największa w historii rosyjskiego lotnictwa katastrofa była skutkiem zamachu terrorystycznego. 



W Hiszpanii wszystko wyglądało inaczej. Po 11 marca 2004 roku, po zamachu terrorystycznym w Madrycie zmienił się rząd. Hiszpańscy "populiści" na czele z José Aznarem (proszę to lepiej zrozumieć),  popełnili błąd, obarczając odpowiedzialnością za zamach baskijskich separatystów. Szybko jednak wyjaśniło się, że materiały wybuchowe w elektrycznych pociągach podmiejskich podłożyli Marokańczycy z Al.-Kaidy. Trzy dni później odbyły się wybory i w rezultacie wygrali je socjaliści.

Wyborcom nie spodobało się, że ich oszukano. A dodatku, większość z nich nie aprobowała polityki zagranicznej Aznara. Ludziom podobał się przede wszystkim udział hiszpańskich sil zbrojnych w wojnie w Iraku. Partia Aznara mogłaby uniknąć porażki, gdyby w pośpiechu na przedstawiła, jak jej się zdawało, korzystnej dla siebie wersji zamachu.


Rosji podobny scenariusz nie grozi


Po pierwsze, przecież nie spodziewamy się, by w kraju przeprowadzono jakiekolwiek wybory, a nawet gdybyśmy się spodziewali... Po drugie, władza najwyższa w osobie prezydenta, zaraz po katastrofie Airbusa,  nie zademonstrowała żadnego pośpiechu, by wypowiedzieć się na ten temat. Wręcz przeciwnie, nasz suweren milczał przez 55 godzin, potem zaś jego oświadczenie miało nadzwyczaj skąpy charakter, powiedział tylko coś w rodzaju "nas nie przestraszą". Po trzecie, Pieskow jakby mimochodem oświadczył, iż katastrofy samolotu nie należy wiązać z operacją w Syrii. Po czwarte, na temat tragedii zaczęli wypowiadać się różni przedstawiciele partii "Jedna Rosja", wzięli na siebie jak zwykle zadanie typowe i odpowiedzialne: zaczęli demaskować wszelkiego rodzaju machinacje. Proszę bardzo, Anglicy wstrzymują loty własnych samolotów do Egiptu i ewakuują stamtąd swoich obywateli, to przecież przykład "wywierania na Rosję nacisku psychologicznego", nie prawdaż? Skandal z rysunkami w magazynie Charlie Hebdo pozwolił im wręcz postawić kropkę nad i. Znów wiadomo, kto jest naszym głównym wrogiem.

W końcu wystąpił szef FSB, prawdopodobnie jedyny człowiek cieszący się w oczach Władimira Władimirowicza pewnym zaufaniem. W rezultacie władze rosyjskie podjęły decyzję podobną do angielskich (wstrzymanie ruchu lotniczego do Egiptu -"mediawRosji"), choć to nie oznacza, że Anglicy przestali w naszych oczach być szantażystami. Ale i ten krok nie oznaczał, powtarzali przedstawiciele władz, iż samolot nad Synajem zniszczyli terroryści. Na wszelki wypadek jednak postanowiono wywieźć rosyjskich turystów z Szarm-el-Szejk. Prawdopodobieństwo jest niewielkie, być może jednak nasi nieprzyjaciele, Anglicy, Amerykanie, Francuzi oraz inni mają rację i ich podejrzenia są uzasadnione? Po sześciu dniach od katastrofy, okazało się, że wersja zamachu nie jest pozbawiona uzasadnienia.


Zamieszanie na Kremlu


Na ile potrafię to ocenić, na Kremlu przez blisko tydzień panowało zamieszanie, zastanawiano się tam, jak rozwiązać problemy tylko pośrednio związane z katastrofą. To, że samolot nie sam z siebie rozpadł się w niebie nad Egiptem, było jasne niemal od początku, podobnie najbardziej prawdopodobna wydawała się wersja o zamachu terrorystycznym. W innym wypadku przeszukania i kontrole w siedzibie linii lotniczej "Kogałymawia" trwałyby po dziś. Wszyscy propagandyści w rodzaju Sołowiowa i Kisieliowa, piętnowaliby bałagan panujący w większości mniejszych linii lotniczych, a także ich wyjątkową pazerność.
W pewnym momencie, tego rodzaju wypowiedzi zniknęły jak na rozkaz. Nawet artykuł szczególnie zawziętego autora w "Komsomolskiej Prawdzie" oskarżający a to Izraelczyków, a to Amerykanów o to że zestrzelili Airbus swoja rakietą, nie zasługiwał już na odrobinę uwagi. Teraz większość ekspertów, wśród nich także rosyjscy, doszła do wniosku, iż najpewniej terrorystom udało się podłożyć bombę w luku bagażowym samolotu. Co oznacza, iż złowieszczemu Państwu Islamskiemu, wyjętemu w Rosji spod prawa (gdyby ktoś tego nie wiedział), lub powiązanym z nim strukturom udało się zademonstrować krytyczne stanowisko wobec prowadzonej przez Putina w Syrii operacji antyterrorystycznej. A także oznacza to, iż 217 pasażerów (w tym 24 dzieci) oraz 7 członków załogi oddało życie za Baszara Asada.

To oczywiste, iż nikt na Kremlu nie spodziewał się z tego powodu masowych demonstracji protestacyjnych, ani broń Boże jakichś łatwych do stłumienia szalonych buntów. A jednak i tam na górze mogły się pojawić pytania formułowane dyplomatycznie pytania. Na pewno pan to wszystko prawidłowo przeanalizował Władimirze Władimirowiczu? Cała ta Syria, Asad junior, cały ten Bliski Wschód - są nam rzeczywiście potrzebne? Może cena, jaką płacimy za szyitów i alawitów, naszych wiecznych i zmyślonych sojuszników jest zbyt wysoka, jak się panu zdaje? Pańskie marzenie, by na poziomie geopolitycznym dorównać Barackowi Obamie, zasługuje na taką ofiarę?


Można wojować dalej


Upłynął tydzień, potem następny, jednak poza podłymi politycznymi outsiderami, wychowankami Zachodu i agentami Departamentu Stanu podobnych pytań nie sformułował nikt. Kraj ucichł, na dzień pogrążył się w żałobie, potem w upojeniu świętował Dzień Jedności Narodowej, opluwając z pogardą Amerykę i rosyjski Bank Centralny. Jednak nikt spośród znaczących polityków, lub promujących politykę państwa dziennikarzy o głównym nawet się nie zająknął. Wniosek wyciągnięto prosty, można wojować dalej, nie trzeba liczyć się z ofiarami. I nawet jeśli jutro zdarzy się kolejne nieszczęście, prezydent powtórzy swoje słowa, o tym, iż im nie uda się nas zastraszyć. I będzie miał rację.

To wszystko jest możliwe, bo nie mamy ani kraju, ani społeczeństwa. Wojnę prowadzić możemy, gdzie nam się żywnie podoba. Każde, nawet największe nieszczęście, w oczach współobywateli będzie wezwaniem do mobilizacji. Choćby po to, byśmy zjednoczyli się jeszcze bardziej wokół człowieka, bez którego Rosja nie będzie istnieć. Mówiono nam już o tym w telewizji, powtórzą to jeszcze wiele razy i ludzie się zjednoczą. Kiedy w końcu, uczucie trwogi i nienawiść ścisną nam gardło, tak iż oddychanie stanie się niemożliwe, na stronach bluźnierczego francuskiego tygodnika znów narysują coś wstrętnego i hashtag  #Ja nie Charlie znów pobije w Runecie wszelkie rekordy. Ludzie wykształceni nazwą tę reakcję sublimacją, ale znamy także inne słowa, być może byłyby nawet trafniejsze, choć tu publikować ich nie będziemy. Znamy je za dobrze, by ich używać publicznie.
Za to w Hiszpanii wszystko odbyło się inaczej. Władzę, która raz jeden przed wyborami pozwoliła sobie na kłamstwo, zmieniono. Jednak trudno było jej porażkę ocenić jako triumf Al.-Kaidy, albo Bin Ladena, pozbawionego życia w kilka lat później.

Tamta sytuacja, to świetna ilustracja stosunków panujących między wolnymi obywatelami i wybraną w wolnych wyborach władzą. Zobaczyliśmy naród pozbawiony najmniejszego lęku przed naczalstwem, autentyczne socium, przestrzeń wolną od kłamstwa. Sami ludzie podyktowali władzom, jaką winny prowadzić politykę wewnętrzną i zagraniczną. W ciągu trzech dni po zamachu, społeczeństwo obywatelskie położyło kres wojnie. W oczach ludzi była nie potrzebna, prowadzono ją w cudzym interesie. Wybory pozwoliły społeczeństwu zademonstrować swoje poglądy, dzięki nim wycofano oddziały wojskowe, ratując być może setki istnień ludzkich. W Rosji wszystko dzieje się na odwrót i dlatego Donbas tak blisko splata się z Syrią, ofiary ludzkie liczymy w tysiącach, a końca temu nie widać nawet na horyzoncie. Właśnie wezwano ludzi, by zajęli miejsca w samolocie, w luku bagażowym już tyka bomba, a płonący samolot leci pewnie kursem wiodącym od miasta Thorez na Ukrainie, ku półwyspowi Synajskiemu.



Tłumaczenie: Zygmunt Dzięciolowski


Oryginał ukazał się na portalu snob.ru: http://snob.ru/profile/27216/blog/100356





*Ilja Milstein, (ur. 1960) politolog, dziennikarz. Absolwent wydziału dziennikarstwa Uniwersytetu Moskiewskiego. Pracował w takich pismach, jak "Ogoniok", "Nowoje Wremia". Jest laureatem licznych nagród dziennikarskich. Od dziesięciu lat mieszka w Monachium. Stały autor licznych rosyjskich pism i wydań sieciowych, takich jak Grani.ru, Snob.ru, The New Times, Svoboda. Współautor wydanej w Polsce książki "Pomarańczowa księżniczka. Zagadka Julii Tymoszenko".








Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com






Projekt "Media-w-Rosji" ma na celu umożliwienie czytelnikowi w Polsce bezpośredniego kontaktu z rosyjską publicystyką niezależną, wolną od cenzury. Publikujemy teksty najciekawszych autorów, tłumaczymy materiały najlepiej ilustrujące ważne problemy współczesnej Rosji. Projekt "Media-w-Rosji" nie ma charakteru komercyjnego. 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz