poniedziałek, 11 maja 2015

Władimirze Władimirowiczu, za co pan nas nienawidzi?



Mało gdzie na wschodzie Ukrainy toczyły się równie zacięte walki. Nie przerwano ich nawet po podpisaniu porozumienia w Mińsku. W końcu separatyści przejęli kontrolę nad ważnym ze strategicznego punktu widzenia miastem Debalcewe. Bomby zamieniły je w ruiny, 80 % domów legło w gruzach. Wadim Babenko uciekł z Debalcewe po wkroczeniu separatystów. Czuje się Ukraińcem, od samego początku opowiedział się po stronie Majdanu, nie rozumie dlaczego Ukraina miałaby się podzielić. W rozmowie z radiem "Swoboda" opowiedział, jak żyło się w Donbasie przed Majdanem, jakie zmiany przyniosły rządy separatystów i dlaczego napisał list do prezydenta Putina.




Rozmawiał Dmitrij Wołczek





Jak na każdej wojnie najbardziej tragiczny los spotkał ludność cywilną



 

Za co Rosjanie nas zabijają? Co zrobiliśmy wam złego?


Przedsiębiorca z miasta Debalcewe, opuszczonego przez armię 

ukraińską po ciężkich walkach, napisał list do Władimira Putina







List do Putina


 „Chciałbym pana zapytać, czy pan w ogóle ma pojęcie, co wyrabiają wasi „powstańcy” w naszym spokojnym niegdyś miasteczku? – pisze do prezydenta Rosji Wadim Babenko – Docierają do pana informacje o grabieżach, zabójstwach i rozbojach, dokonywanych przez „bojowników o Noworosję”? Chyba jako prezydent Rosji powinien pan wiedzieć o tych zajściach. To niech mi pan odpowie, za co w tej chwili Rosjanie tak bardzo nienawidzą nas, Ukraińców?

Za co Rosjanie nas zabijają? Co zrobiliśmy wam złego? Żyliśmy spokojnie, pracowaliśmy, wychowywaliśmy dzieci, aż tu ni stąd, ni zowąd przyszli Rosjanie i zaczęli zrównywać z ziemią nasze miasta i wsie, zabijać naszych starców i dzieci.

Czy panu jako prezydentowi, i po prostu jako człowiekowi, naprawdę nas nie szkoda? Przecież jeszcze niedawno szczerze wierzyliśmy w ideę braterstwa naszych narodów. Po co nas pan skłócił z naszymi rosyjskimi braćmi? Jak ja, ojciec trojga dzieci, mam im teraz powiedzieć, że zabijają nas rosyjscy żołnierze?

Co mam powiedzieć swojemu zapłakanemu dwuletniemu synowi, kiedy wyrzutnie „Huragan” ostrzeliwują nasze miasto z obszarów kontrolowanych przez pańskie wojska? Dlaczego moje sklepy spożywcze zostały ograbione przez kozaków Kozicyna? Czy panu, tak zwyczajnie po ludzku, nie żal nas i naszych dzieci?"





Po tym, jak władzę w Debalcewem zagarnęli separatyści, Wadim Babenko zmuszony był opuścić rodzinne miasto. O swoich losach opowiedział Radiu Swoboda:






Wadim Babenko:
Od 2002 roku prowadzę własny biznes. W Debalcewem miałem dwa sklepy spożywcze. Aktywnie popierałem Ukrainę, byłem na Majdanie. Kiedy w mieście przebywały wojska ukraińskie, pomagałem naszym żołnierzom, czym tylko mogłem. W moim domu mieszkali oficerowie batalionów „Połtawa” i „Ruś Kijowska”. Teraz mam za swoje… Kiedy do miasta weszli separatyści, miejscowe sprzedawczyki od razu pokazały mnie komu trzeba: „O, ten to jest za Ukrainą”. Przyszli jacyś faceci z komendantury wojskowej i wynieśli mi ze sklepu wszystko. Cenniejsze rzeczy zabrali sobie, a resztę, - kaszę, ryż, - rozdali ludziom. W jednym z tych sklepów rozdawana jest teraz z ramienia DRL pomoc humanitarna. Maksyma zwolenników „Donbabwe” i „Ługandy” brzmi: jeśli można ci coś odebrać, to na pewno odbierzemy. Skrzywdzili w ten sposób wielu ludzi, nawet spośród własnych zwolenników. Choćby jedną z kobiet, która zajmowała się biznesem. Nie mogła doczekać się ich przyjścia, popierała ich. Przyszli i zrobili u niej to samo, co u mnie: wynieśli z domu wszystko, co się dało, załadowali do jej własnego autobusu i wywieźli.

Dmitrij Wołczek:
A pański dom?

Babenko:
W domu stacjonuje 15 brygada międzynarodowa wraz z adiutantem komendanta brygady, niejakim „Abchazem”. Są tak bezczelni, że wydzwaniają do mnie na prywatny telefon. Numer dostali od miejscowych zdrajców. Dzwonią i pytają, gdzie mają szukać łyżek albo widelców. A teraz nawet piszą w sieciach społecznościowych: „dziękujemy za dom, warunki nam bardzo odpowiadają”.


Były pracownik


Wołczek:
A kto na pana doniósł? Sąsiedzi?

Babenko:
Były pracownik mojego sklepu. Przepracował u mnie 10 lat. To starszy gość, alkoholik. Jak tylko separatyści weszli do miasta, od razu założył sobie białą opaskę, jak policaj z czasów Wielkiej Wojny Ojczyżnianej, i poleciał kablować: „A Wadik to się kumplował z ukraińskimi żołnierzami”. Udało im się nawet podrzucić mi do sklepu broń, żeby potem przy ludziach wynieść ją z piwnicy i twierdzić, że „wykryli” u mnie cztery automaty i granat. Nie miałem w domu niczego takiego, ale im potrzebny był pretekst. Kiedyś hobbystycznie zajmowałem się renowacją militariów, więc oczywiście znaleźli u mnie mundur majora wojsk wewnętrznych z czasów Wojny Ojczyźnianej i jakieś polskie sztandary. No i zrobili ze mnie faszystę, powiedzieli, że to flagi faszystowskie. Jak z takimi dyskutować, jeśli oni nawet flagi Polski nie potrafią rozpoznać?

Wołczek:
Był pan w domu, kiedy przejęli budynek?

Babenko:
Nie miałem z nimi bezpośredniego kontaktu. Ostatnie 20 dni spędziłem w piwnicy, bo na dwór po prostu nie dało się wyjść, tak strzelali. Moje dwuletnie dziecko biegało po domu i krzyczało: „Tata, pan robi pif-paf!”. I pokazywało na niebo. Wywiozłem stamtąd całą rodzinę, a sam zostałem. Separatyści wcale nie ostrzeliwali pozycji armii ukraińskiej, tylko miasto. To „grady”, to „smiercze” leciały nad naszymi głowami. Gdzieś koło domu tak gruchnęło, że nie tylko szyby popękały, ale i brama się zawaliła. Trafili też w garaż, rozbili mi autobus. Po tym zdarzeniu postanowiłem wywieźć rodzinę.

Wołczek:
Miasto jest bardzo zniszczone?





Ewakuacja z ogarniętego walkami Debalcewe udała się nielicznym.



Marzenia o raju


Babenko:
Praktycznie w 80%. Słowiańsk to pestka w porównaniu z Debalcewem. Debalcewe jest bardzo zniszczone. Miejscowi entuzjaści „republiki donieckiej” cały czas liczyli na to, że nowa władza zapewni im raj na ziemi. Wykrzykiwali coś o fińskich domkach, które dostaną w prezencie od Rosji. Ale obiecywany raj nie nastąpił. Debalcewe to jedyne miasto w obwodzie donieckim, gdzie nie ma gazu, więc w piecach od zawsze paliliśmy węglem. Miejscowi naiwniacy czekali na gwiazdkę z nieba, a okazało się, że ani fińskich domków nie dostaną, ani gazu im nikt nie podłączy, ani wypłat się nie doczekają. Figę z makiem dostali.

Wołczek
Czy w Debalcewem było wielu ukraińskich patriotów, zwolenników Majdanu? Czy też raczej czuł się pan mniejszością w agresywnym otoczeniu?

Babenko:
Nas, zwolenników Ukrainy, było z 10 procent. Pozostali, w większości ludzie słabo wykształceni i zahukani, wykrzykiwali: „DRL! DRL!”. No to mają, co chcieli. Teraz takich jak ja jest znacznie więcej.  Widziałem nawet, że na VKontakte utworzyła się grupa „Debalcewe”. Wielu ludzi przejrzało na oczy i mówią głośno, że nie chcą żadnej donieckiej „republiki”, chociaż wcześniej byli jej zwolennikami. Dotarło do nich w końcu, przekonali się na własnej skórze. Tyle że teraz to ich otrzeźwienie to musztarda po obiedzie.

Wołczek:
A ci ludzie, którzy zajęli pański dom? Po co do pana dzwonią? Chyba nie tylko po to, żeby spytać o łyżki?

Babenko:
Najpierw dzwonili z pogróżkami. Odpowiadałem spokojnie: „Słuchaj, porozmawiajmy. Powiedz mi coś o sobie. Ja mam skończone dwa fakultety, jestem ojcem trójki dzieci, kocham swoją ojczyznę. To moja ziemia, tu się urodziłem”. Wtedy mój rozmówca zaczyna opowiadać: „Jestem z Krasnojarska”.– „A gdzie się uczyłeś, jaką szkołę skończyłeś?” – „Jestem spawaczem”. - „A gdzie pracowałeś?”. Z naszej rozmowy wynikało, że to jakiś bezrobotny, nikomu nie potrzebny człowiek. Tyle, że z bronią w ręku. Nie ukrywał, że jest z Krasnojarska. Mówię do niego: „A jak ty trafiłeś do mojego kraju? Przyszedłeś tutaj i wygoniłeś mnie z własnego domu. Z czego ja mam dzieci wykarmić?”. Wie pan, tam mieszkają ludzie słabo wykształceni, nigdy niczego nie mieli. Tu zobaczyli nagle, że można wszystko zabrać za darmochę, nawet samochód czy autobus. Mi też zabrali autobus, wywieźli z domu wszystkie sprzęty. Z Debalcewego wyjechałem osobówką, zabrałem tylko rzeczy dla trójki dzieci. W DRL jestem poszukiwany listem gończym, na posterunkach milicji wisi mój portret. Niby że taki groźny ze mnie ukraiński terrorysta. Aż przykro patrzeć, jacy u nas idioci mieszkają. Sami chcieli tej swojej „republiki”, a jak ją w końcu dostali, to rozkładają ręce i nie wiedzą, co dalej robić.  Wszystko zniszczone, nie ma infrastruktury, nie ma fabryk i przedsiębiorstw. A oni nie chcą kiwnąć nawet palcem. Sami przed sobą nie potrafią przyznać, że są zwykłymi durniami. Komendant naszej milicji był kiedyś moim przyjacielem. W głowie mu się coś poprzestawiało, ale ogólnie facet jest w porządku.  Jest samotny, stracił rodzinę. Kiedyś zadzwonił do mnie po pijanemu, płakał w słuchawkę i opowiadał, że żona odeszła. Powiedziałem mu: „Widzisz, Andriej, ani rodziny nie masz, ani flagi, ani ojczyzny”. Nawet rodzona matka z nim nie rozmawia przez to, że poparł „republikę” doniecką. A przecież to normalny facet, i nie łapówkarz, jak to zwykle bywa z naszą milicją. Po prostu coś mu się tam w głowie uroiło.


Decyzje zapadły w Mińsku


Wołczek:
Bitwa za Debalcewe rozpoczęłą się od razu po podpisaniu porozumienia w Mińsku. Dlaczego miasto się poddało?

Babenko:
Sądzę, że w Mińsku los Debalcewego został przesądzony. Debalcewe to najwyższy punkt na Wyżynie Donieckiej, w dodatku mieści się tu węzeł kolejowy. Z punktu widzenia sztuki wojennej wysokość na poziomem morza jest bardzo istotna. Wygrywa ten, kto rozmieścił artylerię na jakimś wzniesieniu. Wcześniej Debalcewe oddzielało „republikę” ługańską od „republiki” donieckiej. Po zajęciu miasta rebeliantom udało się połączyć. Nasi mogli chociaż uprzedzić, powiedzieć: „Patrioci, Ukraińcy, wyjeżdżajcie z miasta, zamierzamy się poddać”.  Wtedy zdążylibyśmy wywieźć choćby cokolwiek. A tak – zdołaliśmy spakować jedynie podręczny bagaż. Armię ukraińską wypierała z miasta armia rosyjska, regularne wojska. Rozmawiałem z wieloma chłopakami z naszych sił zbrojnych; walczyli bezpośrednio na pierwszej linii. Opowiadali, że wróg zaczął wysyłać przeciwko nim małe grupy dywersyjne, atakowały ich znienacka w zupełnie niespodziewanych miejscach. My zaczynamy w to miejsce przerzucać rezerwy, a oni już atakują z innej strony. Nasze siły były zupełnie nieskoordynowane. Bataliony milicyjne miały swoje odrębne dowództwo, a siły zbrojne podlegały komuś zupełnie innemu. Gdyby te jednostki stanowiły spójną całość, nikt by im nie dał rady. Niestety, zabrakło tego spoiwa i wszystko skończyło się tak, a nie inaczej.

Przepełnia mnie nienawiść do Rosjan, a przecież jeszcze rok temu wydawało mi się, że co za różnica, czy uważam się za Ukraińca czy za Rosjanina? Teraz myślę już inaczej. Myślę o sobie „jestem Ukraińcem”. Natomiast Rosjanie zwolennicy wojny na Ukrainie, to nasi wrogowie. Byłem gotów iść na front, ale przecież mam troje dzieci. Zostaliśmy bez dachu nad głową. Jeden mój bliski kolega, major milicji, służy w batalionie „Złote Wrota”. Też stracił swój dom. Chociaż muszę przyznać, że większość moich dawnych znajomych walczy po stronie DRL. Nazywam ich wyrzutkami społecznymi. Wiem, nie powinienem tak o nich mówić, ale przecież ja ich znam jak własną kieszeń. 

Wcześniej byli nikim, teraz nagle dostali do rąk broń i od razu poczuli się jak paniska. Zachciało im się samochodu – poszli i wzięli sobie cudze auto. Zachciało się wódki – idą do sklepu i po prostu ją biorą.  Jestem zszokowany, jak Putin mógł pozwolić, żeby aż do tego doszło? W tej chwili w mieście grasuje sześć band. Te wszystkie DRL, ŁRL, kozacy - po prostu włosy się jeżą na głowie. A miejscowe sprzedawczyki pozakładały sobie białe opaski i teraz jeżdżą po domach, opuszczonych przez ukraińskich patriotów, i grabią wszystko jak leci.





80% miasta legło w gruzach. Debalcewe ostrzeliwano z obu stron z najcięższych rodzajów broni. 



Wolczek:
Wojska rosyjskie nadal są w mieście czy wycofały się już w lutym?


Strzelanina na punkcie kontrolnym


Babenko:
Teraz trudno powiedzieć, bo nie mają jakichś specjalnych znaków rozpoznawczych. Po mieście włóczą się kozacy. Podzielili między siebie strefy wpływów, kilka dni temu doszło nawet do strzelaniny na punkcie kontrolnym. W rezultacie zginął jeden z „Noworosjan”. Początkowo myśleliśmy, że to może nasza grupa dywersyjno-rozpoznawcza, ale okazało się, że to kozacy po pijanemu poprztykali się z tymi od „Republiki Donieckiej”. Zaczęła się strzelanina, jednego z nich trafiła kula. Zdaje się, że regularnych wojsk rosyjskich tu nie ma. Na nowo uruchomili węzeł kolejowy i przywrócili połączenie między Ługańskiem i Donieckiem, tak więc teraz składy towarowe docierają do Debalcewego i tu są rozładowywane. Na obrzeżach miasta zgromadzono naprawdę mnóstwo sprzętu. Mamy jednocześnie trzy komendantury, bo miasto zostało podzielone na strefy. 

Jakaś część podlega pod „Republikę Ługańską”, inna pod „Republikę Doniecką”. Chociaż tak naprawdę te przedmieścia podległe „donieckim” kiedyś uważane były za część Debalcewego. Bochenek chleba wydają tam co dwa dni, po bochenku na łebka. Początkowo po prostu rozdzielali rosyjską pomoc humanitarną oraz to, co zrabowali ze sklepów. A teraz już nie, teraz musisz najpierw odpracować dzienną normę i dopiero wtedy dojesz przydział, czyli pół bochenka chleba plus jakaś tam kasza w mizernych ilościach. Bida z nędzą.

Wołczek:
Jak pan sądzi, czy ta awantura z „Republiką Doniecką” wkrótce się skończy? A może przeciwnie – potrwa jeszcze bardzo długo?

Babenko:
Skończy się wtedy, kiedy zabraknie wsparcia ze strony Rosji. Wielu moich znajomych z Debalcewego mówi: „już nam wszystko jedno, kto będzie rządził”. To złe podejście. Tu powinna być Ukraina, nasza ojczyzna. Przecież to tu się kształciliśmy, tu wychowywaliśmy dzieci. Separatyści niczego nam nie dadzą. Tyle, że trudno to wytłumaczyć ludziom, jeśli ich filozofia życiowa sprowadza się do: „niech rządzi, kto chce, byle nie strzelali”. Przecież właśnie dlatego to wszystko teraz się dzieje – bo wychowywaliśmy się na „błatnych” piosenkach, popularnych wśród kryminalistów; bo w młodości zachwycaliśmy się serialem „Brygada”. Zanim zaczął się konflikt zbrojny, rządzili u nas ludzie z przestępczego półświatka. Dla miejscowych przedsiębiorców wymuszenia i haracze były codziennością.

Wołczek:
To dlatego postanowił pan jechać na Majdan?

Babenko:
Tak, 30 listopada pobito studentów, 1 grudnia już byłem na Majdanie. Pierwszy raz w życiu zobaczyłem taką masę ludzi. Podobno tego dnia było nas tam niemal milion. Wszyscy się ze sobą bratali. Ja miałem chorą nogę i lekko utykałem. Obcy ludzie podchodzili do mnie i pytali, czy potrzebuję pomocy. Wielokrotnie proponowano mi nocleg. Wszystkich ogarnął entuzjazm, w końcu udało nam się obalić Janukowycza. I gdyby wtedy nie wmieszał się Putin, gdyby nie udzielił wsparcia marginesowi z Donbasu…!





Z okazji Dnia Zwycięstwa 9go maja nowe władze miasta zorganizowały obchody na wielką skalę. 



Kiedyś byłem dumny, że pochodzę właśnie z Donbasu. Kiedy służyłem w armii i ktoś pytał mnie albo moich ziomków, skąd jesteśmy, zawsze odpowiadaliśmy: „Z Donbasu”. A dziś wstyd mi się do tego przyznać. Wstydzę się, że półanalfabeci z moich rodzinnych stron krzyczeli: „To my utrzymujemy całą Ukrainę”. Teraz wiadomo, że Donbas funkcjonował wyłącznie dzięki dotacjom z budżetu. A nasi ludzie… Powiem bez owijania w bawełnę, jacy są: obudził się taki o 6.00 rano, szedł do pracy, w południe już był podpity, a pod koniec dnia pracy - po prostu pijany w sztok. Potem powrót do domu, awantura, seria solidnych kuksańców dla żony i dzieci. Żona płacze, dzieci płaczą,  a nasz „bohater” nareszcie kładzie się spać. Rano pobudka o 6.00, i wszystko od początku. Tak właśnie wygląda ich codzienność, tacy oni są.

Potem zaczęło się straszenie banderowcami. Rozpowszechniano niestworzone historie, np. że banderowcy gotują dzieci w wielkich kotłach. Jak można coś takiego wymyśleć? Tłumaczyłem znajomym, przecież nigdy nie byliście w zachodniej części Ukrainy. A ja tam odsłużyłem wojsko, potem wielokrotnie jeździłem kupować samochody. Wiem z doświadczenia, że mieszkają tam życzliwi, normalni ludzie, tacy sami Ukraińcy jak my. Tyle tylko, że oni rozmawiają po ukraińsku, a my po rosyjsku.  Ale przecież i oni, i my jesteśmy Ukraińcami. Mnóstwo razy jeździłem do Łucka czy do Równego, żeby kupować tam samochody. Ledwie zdążysz przyjechać, a już cię serdecznie witają. Choć widzą cię pierwszy raz, od razu zapraszają do siebie, do domu. Człowieka, który miał mi sprzedać samochód, znałem wyłącznie z rozmów telefonicznych, a jednak od razu zaprosił mnie pod swój dach, przedstawił rodzinie. Nas początkowo taka otwartość dziwiła: „A skąd oni wiedzą, czy nie jesteśmy jakimiś bandytami?”. Ta serdeczność miło nas zaskoczyła. Ale naszym idiotom ze wschodu, tej masie alkoholików z marginesu społecznego, bez trudu udało się wmówić, że ci z zachodniej części kraju to jacyś mordercy. Ot, na przykład, całkiem niedawno spuszczono wodę ze sztucznego jeziora, żeby odnaleźć w nim zwłoki dziewczyn, rzekomo zgwałconych przez ukraińskich żołnierzy. Rozumie pan? To przecież świadczy o mentalności tutejszych ludzi. Kto normalny uwierzy, że ukraińska armia mogła gwałcić i mordować, a potem wrzucać obciążone kamieniami trupy do jeziora? Wstydzę się, że kiedyś tutaj mieszkałem, że byłem ich sąsiadem. Wstyd mi za tych ludzi.


Postawimy ich przed sądem


Wołczek:
Jakie ma pan plany na przyszłość? Zamierza pan wrócić do Debalcewego?

Babenko:
Nie chcę tam wracać. Trudno mi żyć obok tych ludzi. Myślę, że jak tylko Rosjanie się wycofają, cała ta awantura od razu się skończy, a separatyści najzwyczajniej w świecie zwieją. Pamięta pan, jak jeszcze nawet pod koniec lat 80-tych w ZSRR sądzono policajów z czasów II wojny światowej? Jeden taki przypadek zdarzył się nawet w naszym mieście. Pamiętam, chociaż byłem wtedy dzieciakiem. Oskarżony był już naprawdę starym człowiekiem, a jednak KGB zdołało go wytropić. I to samo będzie z separatystami. Sądzę, że kiedyś w przyszłości wszyscy oni zostaną pociągnięci do odpowiedzialności.

Wolczek:
Dlaczego postanowił pan napisać do Putina?

Babenko:
Pisałem też do Poroszenki, do Jaceniuka. Prosiłem, żeby zapewniono bezpieczeństwo mojej rodzinie. Wtedy ja sam mógłbym wstąpić do armii, walczyć o swój kraj. Nie otrzymałem odpowiedzi. Natomiast do Putina napisałem prosto z mostu: „Władimirze Władimirowiczu, nazywam się tak i tak, chciałbym spytać, za co nas pan tak nienawidzi? Co myśmy Rosjanom zrobili? Kiedyś uważałem was za braci, a teraz co mam o was myśleć?”. I niech pan sobie wyobrazi, że dostałem list podpisany przez sekretarza Putina: „Pańskie pismo zostało zarejestrowane i w trybie przewidzianym odpowiednimi przepisami otrzyma pan odpowiedź w terminie dwóch miesięcy”. Ale póki co obiecanej odpowiedzi jeszcze nie otrzymałem.





Tłumaczenie: K.K.
Oryginał ukazał się na portalu svoboda.org:
http://www.svoboda.org/content/article/26972620.html




*Dmitrij Wołczek (ur. 1964), od 1988 roku dziennikarz rosyjskiej redakcji Radio Swoboda. Redaktor naczelny portalu svoboda.org. Poeta, tłumacz literatury anglojęzycznej. 













Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz