sobota, 30 sierpnia 2014

Wysłano ich na ćwiczenia batalionowe. Trafili na wojnę.



Byli przyzwyczajeni do tego, iż często wysyła się ich na ćwiczenia. Więc nie zdziwił ich nowy rozkaz do wyjazdu. Zapowiedziano batalionowe ćwiczenia taktyczne w obwodzie rostowskim. Nagle na ich czołg spadł pocisk. Strzelały do nich karabiny maszynowe. Wtedy zrozumieli, że ich oszukano i że trafili na prawdziwą wojnę. By ratować rannego kolegę, kierowcę czołgu, poddali się napotkanemu po drodze oddziałowi żołnierzy umundurowanych inaczej, niż rosyjscy. Wtedy dowiedzieli się, że są na Ukrainie.



Sensacyjny wywiad z grupą wziętych do niewoli żołnierzy kostromskiej dywizji desantowej przeprowadził w Kijowie, korespondent stacji telewizyjnej TV DOŻD’, Timur Olewski.
 



W Rosji każde dziecko wie, że w niebieskich czapkach wojskowych chodzą
żołnierze wojsk powietrzno-desantowych. To elitarna część rosyjskich sił
zbrojnych






Timur Olewski:
Dzień dobry. Nazywam się Timur Olewski, jestem dziennikarzem rosyjskiej stacji telewizyjnej „DOŻD’”. Pozwolono mi porozmawiać z wami. Jeśli ktoś z Was nie zechce odpowiedzieć na któreś z pytań, proszę nie odpowiadać. Zapisujemy was na video.

Sawostiejew:
Na pierwszym video mnie nie ma.

Olewski:
A kto z Was jest ? Proszę opowiedzieć, jak to się odbyło?


Skąd się wzięły nagrania video?


Pocztojew:
Rzeczywiście zapisaliśmy video. Nie wiemy w jakim konkretnie miejscu. W każdym razie nam tego nie powiedziano. Video zapisano bez wywierania na nas nacisku. Kiedy wszystko opowiedzieliśmy sobie, przemyśleliśmy, jak to wszystko się stało, zarejestrowaliśmy materiał video, tak, jak tego chcieliśmy sami. Drugie z kolei video zarejestrowano w SBU Charkowa, także bez presji.

Najpierw nas nakarmiono, potem przesłuchano, wreszcie wyszliśmy na ulicę, wtedy poproszono nas, żebyśmy się przedstawili, żeby nasi rodzice mogli zobaczyć, że jesteśmy żywi i zdrowi.

Olewski:
Jeden z was występował na tym video w ubraniu cywilnym. Dlaczego? Pana mama, rozmawiałem z nią w Kostromie, od razu mnie o to spytała. Nie rozumiała dlaczego. Jej się zdawało, że w związku z tym, musiał mieć pan przykrości.

Sawostiejew:
Nie, wszystko odbyło się jak trzeba. Po wybuchu mój mundur był już bardzo porwany. Zostałem w nim, ale w nocy, żebym mógł się trochę ogrzać, ludzie dali mi sweter.

Olewski:
Kiedy zrozumieliście, że was zatrzymano?

Sawostiejew:
Kiedy dostaliśmy się do niewoli, wytłumaczono nam, że znajdujemy się na terytorium Ukrainy, że nas zatrzymano. Nikt z nas wcześniej nie wiedział, że jesteśmy na Ukrainie.

Olewski:
W ogóle nie rozumiemy, jak to się stało? Mamy różne podejrzenia, Opowiedzcie proszę, jeśli zechcecie.

Sawostiejew:
Wszyscy tu obecni należeli do mojego plutonu. Dostaliśmy zadanie, wyruszyć razem z kolumną, zabezpieczyć ochronę jej tyłów. To znaczy, mieliśmy osłaniać Krym, doprowadzić kolumnę na ćwiczenia.

Olewski:
Jak tu was traktują, jak aresztantów, czy jak jeńców wojennych?


Traktują nas dobrze


Gienierałow:
Traktują nas bardzo dobrze. Mamy świetne jedzenie.

Olewski:
Dowiedzieliście się , jaki jest wasz status prawny?

Gienierałow:
Nie.

Olewski:
Do tej pory nie wiecie, w jakim jesteście tu charakterze?

Gienierałow:
Nie, ale przesłuchano nas w charakterze świadków. Przesłuchania odbyły się tu, w Kijowie. Mój śledczy mówił: „Chcę Pana przesłuchać w charakterze świadka”. Wszystkich przesłuchano w ten sam sposób.

Olewski:
Jeśli to nie jest tajemnica, kogoś z was na przesłuchaniach pytano o wydarzenia na Krymie?

Pocztojew:
Zadawano nam pytanie wprost, o to, czy byliśmy na Krymie. Jak mogliby nas wypytywać o następstwa, jeśli nas, na przykład, tam nie było. Więc pytali, czy tam byliśmy. W odpowiedzi usłyszeli, „nie, tam nas nie było”. Więc, jak możemy choć cokolwiek powiedzieć o Krymie?




Powiedziano im, że jadą na ćwiczenia taktyczne. Nagle okazali się na wojnie. Sensacyjny
wywiad stacji telewizyjnej TV DOŻD' pokazuje, jakimi sposobami Kreml prowadzi
swą ukraińską awanturę wojenną. 


Sawostiejew:
Jak nam powiedziano, zostaniemy przekazani rodzicom. Rodzice będą tu przyjeżdżać i zabierać nas.

Gienierałow:
Rozmawiałem właśnie ze śledczym, to zostanie wykonane, dopiero wtedy, gdy zgodę wyrazi armia rosyjska. Władze ukraińskie są gotowe, zostaniemy uwolnieni w geście dobrej woli, adresowanym konkretnie do naszych rodziców. Dla tych, co się tu znaleźli, a przedtem byli w tej kotłowaninie, to jest zrozumiałe, o co tu chodzi…. Mówiąc najogólniej, uwięziono ukraińskiego lotnika-kobietę, będą ją teraz sądzić, ale nas tu nikt sądzić nie będzie, chociaż w zasadzie…

Olewski:
Wybaczcie mi to pytanie. Kiedy mieliście zajęcia w Kostromie, z resztą to nieważne gdzie, tłumaczono wam na pewno, jaka jest sytuacja polityczna. Co wam mówiono o wydarzeniach na Ukrainie? Jeśli to rzecz jasna, nie jest tajemnica wojskowa.

Pocztojew:
Powtarzali to, co widzieliśmy w programach informacyjnych.

Olewski:
Kiedy je oglądaliście, nie ogarniały was wątpliwości?

Pocztojew:
Nie mieliśmy możliwości. Nie wiedzieliśmy, co tu się dzieje. Więc wierzyliśmy w to, co pokazywano w programach informacyjnych.

Batalionowe ćwiczenia taktyczne


Olewski:
Rozumieliście, że jedziecie na Ukrainę?

Pocztojew:
Nie. Jechaliśmy na taktyczne ćwiczenia batalionu w obwodzie rostowskim.

Sawostiejew:
Powiedziano nam, że jedziemy na ćwiczenia taktyczne batalionu. Wszyscy myśleli, że to będą rzeczywiście ćwiczenia. Dopiero co, kilka dni wcześniej , inni żołnierze wyjechali w podobnym celu, tylko że do Czebakuli. Stale odbywały się zajęcia, na kilka dni przed wyjazdem, wróciliśmy z innych. To  były zajęcia w polu, zgodnie z planem mieliśmy wziąć udział w kolejnych ćwiczeniach. Prowadzono je jedne za drugimi. W tym wypadku miały się one odbyć w Rostowie, tak nam powiedziano.

Olewski:
Tym niemniej czterech waszych kolegów wystąpiło z szeregu, kiedy usłyszeli, że wysyła się ich do Rostowa.

Pocztojew:
To byli żołnierze kontraktowi, dopiero co rozpoczęli służbę. Byli w jednostce krócej, niż tydzień.

Sawostiejew:
Ich wciąż obowiązywał okres próbny. Niech pan zrozumie,  to jeszcze do połowy byli cywile, nie każdy ma ochotę wyjeżdżać dokądś na trzy miesiące.

Pocztojew:
Inny przykład. Wyjechaliśmy do Tambowa, wtedy ogłoszono alarm, wyjazd trwał 3 miesiące. Lataliśmy także na ćwiczenia do Pskowa, to też były zajęcia taktyczne dla całego batalionu. Dla nas ten ostatni wyjazd nie był niczym nowym, ta sama musztra, takie same przygotowania i przejazdy.

Sawostiejew:
Wszystko odbyło się tak, jak zwykle. Zabraliśmy nasze zwykłe skrzynki z podstawowymi rzeczami: noże, topory, piły, zapałki. Tak wyglądał nasz dzień powszedni. Nie szykowaliśmy się na wojnę.

Olewski:
Wśród waszej grupy, która tu dotarła, były ofiary śmiertelne?

Pocztojew:
Nie możemy odpowiedzieć na to pytanie. Mamy jednego rannego, poparzyło go w czołgu. Teraz znajduje się w najlepszym szpitalu chirurgicznym na Ukrainie.





Kijowska konferencja prasowa zatrzymanych kostromskich komandosów przede
wszystkim uspokoila ich rodziców. Zanim się odbyła bali się, że ich synów
nie ma juz wśród żywych. 



Sawostiejew:
Powiedziano nam, że on znajduje się już w Federacji Rosyjskiej, gdzie skierowano go na leczenie. I że z nim wszystko w porządku.

Olewski:
Od czasu, kiedy tu się znajdujecie, albo po drodze do aresztu, spotykaliście jakichś innych, zatrzymanych rosyjskich żołnierzy?

Pocztojew:
Nie.

Olewski:
Wasi dowódcy usiłowali się z wami skontaktować?

Sawostiejew:
Nie.

Olewski:
A wy z nimi kontaktowaliście się?

Sawostiejew:
Nie.

Olewski:
Można rozumieć to tak, że oficjalne kanały komunikacji na razie nie funkcjonują?

Pocztojew, Sawostiejew:
Nie działają.

Olewski:
Czy ktoś z was ma teraz obawy, iż ze strony kierownictwa Federacji Rosyjskiej, albo waszego dowództwa, mogą paść jakieś zarzuty? Z tego powodu, że okazaliście się w niewoli… Tego rodzaju opinię można niekiedy usłyszeć w niektórych rosyjskich stacjach telewizyjnych.


Pocztojew:
Pożyjemy, zobaczymy.

Olewski:
Kiedy wrócicie do domu, wrócicie też do swojej jednostki?

Pocztojew:
Nie.

Olewski:
Dlaczego nie?

Pocztojew:
Trzeba się będzie tam zgłosić i odebrać nasze książeczki wojskowe, telefony, sim karty, rzeczy. Ale po tym co się wydarzyło, jak się wydaje, mało kto będzie miał ochotę na dalszą służbę. Ćwiczenia- niećwiczenia. Od kiedy wpadłem w takie zawirowania, nie mam ochoty, by to, co się ze mną dzieje, było źródłem napięcia dla moich rodziców. Wyjeżdżam na ćwiczenia, nieważne. Piesocznoje znajduje się w obwodzie jarosławskim, to 30 kilometrów od Kostromy, od siedziby pułku, rodzice stale w stresie, co się dzieje, gdzie ja, jak to wygląda. Ale przynajmniej tam mieliśmy łączność. A tutaj, od kiedy tu przyjechaliśmy, straciliśmy łączność, wyobrażam sobie, co się dzieje z rodzicami, tam w Rosji.

Olewski:
Po waszym telefonie, im zrobiło się lżej, naprawdę…

Pocztojew:
Zrobiło się lżej. Ale i tak z tego powodu wszyscy rodzice są w nerwach. Nie chcę, żeby dalej się niepokoili….

Olewski:
Chodzi ci przede wszystkim o rodziców?

Pocztojew:

No tak, chodzi głównie o rodziców. No i samemu nie chce się po raz kolejny wpaść w podobne kłopoty, a jeszcze do tego, gdy nie wiemy, kto jest za nie winny.


Uratowaliśmy się cudem


Mitrofanow:
Uratowaliśmy się cudem. Wtedy, gdy fala uderzeniowa wyrzuciła nas z czołgu. Potem zaczął się ostrzał.

Olewski:
Orientujecie się, kto do was strzelał, z której strony?

Mitrofanow:
Nie bardzo, trudno było choćby podnieść głowę.

Pocztojew:
W takiej chwili myślisz tylko o tym, żeby nie trafić pod ostrzał. Skąd strzelają, to nie takie ważne.

Olewski:
Dotarł do was sygnał uprzedzający, dostrzegliście rakietę ostrzegającą?

Pocztojew:
Nie. Po prostu, zatrzymaliśmy się, by naprawić łączność z dowódcą batalionu.

Mitrofanow:
Dowódcy sami nie wiedzieli. Zabłądziliśmy. Na skrzyżowaniu jeździliśmy w tę i we w tę. Pilnowaliśmy, by przechodziły koła gąsienicy. Nie mieliśmy pojęcia, dokąd jechać. Zgubiliśmy się.

Olewski:
W jakim momencie to się stało? Zanim zaczęła się walka? Czy już po? Kiedy zgubiliście się?

Sawostiejew:
Dojechaliśmy do skrzyżowania. Od czego się zaczęło: kolumna zatrzymała się. Dowódca roty wydal rozkaz, by wrócić po maszynę bojową, która została z tyłu. Ja jestem dowódcą maszyny bojowej. Mnie i innemu dowódcy Chodowowi wydano rozkaz, byśmy odnaleźli pozostającą z tyłu maszyną. Wykonałem go. Razem z Chodowem zawróciliśmy dwie maszyny bojowe, wróciliśmy do przejazdu kolejowego, tam właśnie pozostał identyczny BMP razem z załogą. Zabraliśmy ich, dotarliśmy do wyznaczonego punktu, tam gdzie miała czekać kolumna, ale jej już nie było. Odjechali. Przejechaliśmy jakieś 500 metrów, dotarliśmy na szczyt niewielkiego pagórka, dowódca stale usiłował nawiązać łączność, ale bez powodzenia. Staraliśmy się wzrokowo odnaleźć kolumnę, nie udało się. Wiał wiatr, naokoło płonęły pola, niczego nie dało się zobaczyć.

Najpierw zakręciliśmy na lewo, przejechawszy spory kawałek zawróciliśmy. Dowódca cały czas szukał łączności, ale nikt nie odpowiadał. Znów zrobiliśmy zwrot w przeciwnym kierunku, wróciliśmy do tego samego skrzyżowania, zakręciliśmy na prawo, to jest w przeciwnym kierunku, niż ten z którego przyjechaliśmy. Pomyśleliśmy, że kolumna zawróciła i odjechała. Jej jednak tam nie było. Wtedy dowódca dał kolejny rozkaz, byśmy znów zawrócili maszyny. Dojechaliśmy do skrzyżowania, zakręciliśmy na prawo. Przejechaliśmy 200-300 metrów, dowódca wciąż starał się o przywrócenie łączności. Zatrzymaliśmy trzy maszyny, dowódcy przyszło do głowy, iż to być może huk silników jest przyczyną tego, że niczego nie słychać.

W tamtym momencie miał miejsce pierwszy wybuch. Pocisk rozerwał się bardzo blisko. On w nikogo nie trafił, po prostu rozerwał się w pobliżu. Wszyscy zeskoczyliśmy z pojazdów, zajęliśmy pozycje obronne. Połowa naszego oddziału, w tym i ja, zajęliśmy pozycję w pobliżu maszyn bojowych. Ale za chwilę usłyszeliśmy kolejny wybuch. Teraz pocisk trafił w czołg. Gdzie dokładnie, trudno mi powiedzieć, nie udało mi się zorientować. Wszystkich znajdujących się w jego pobliżu rozrzuciło, nie potrafię nawet powiedzieć na jaką odległość. Mnie też odrzuciło od czołgu. Przeleżałem gdzieś, jakieś 10 minut, nie wiem dokładnie ile, kiedy się ocknąłem, zacząłem pełznąć.

Dokąd? Przede wszystkim, jak najdalej od maszyny bojowej, ona jest wyposażona w ładunek wybuchowy i on zaczął już działać. Przeczołgałem się 100-150 metrów, może 200 i zobaczyłem wokół siebie jeszcze kilku ludzi. Zaczęliśmy wydostawać się stamtąd razem. Ale od razu zaczął do nas strzelać karabin maszynowy. Czołgaliśmy się po polu ze słonecznikami, jak tylko podnosiliśmy głowę, od razu była widać, jak lecą serie z karabinu, słoneczniki padały, ich żółte głowy. Przez cały czas strzelała też artyleria. Z jakiej strony strzelała? Proszę zrozumieć, w takiej chwili nie patrzysz, skąd w lecą pociski. Po prostu czujesz, że chcesz przeżyć i czołgasz się po polu.

Tam było też pole do połowy skoszone, na skraju rósł zagajnik. Biegliśmy po nim, wtedy zobaczyliśmy, że skrajem drogi biegną także nasi żołnierze. Ruszyliśmy w kierunku tego skrzyżowania. Kiedy dotarliśmy na miejsce, zobaczyliśmy, że tam są okopy. Tam przygotowano także umocnione miejsce dla ukrycia. Od razu powiedzieli mi, że kierowca-mechanik wysadzonej maszyny przeżył, celowniczy też. Celowniczy siedzi tutaj, obydwaj żywi, ale kierowca mechanik jest silnie poparzony. Podbiegłem do niego. Celowniczy zdążył okazać mu pierwszą pomoc medyczną. Obejrzałem go, był w stanie szoku, policzek poparzony, ręce – sam widok był straszny. Wszyscy byli przestraszeni, zagubieni. Co robić, jak postąpić, co się dzieje, nic nie rozumieliśmy. Mieliśmy uczestniczyć w ćwiczeniach, na nich z niczym podobnym nie mieliśmy do czynienia.

Zobaczyłem, że nie ma oficerów, więc objąłem dowodzenie. Rozkazałem, byśmy przemieścili się w głąb na 200 metrów i zajęli dookoła pozycje obronne. Dałem także polecenie by zajęto się rannym. Sam ze starszym sierżantem zostałem na skrzyżowaniu, chcieliśmy doczekać się naszych żołnierzy, może ktoś z nich tam został, przeżył, chcieliśmy żeby do nas wrócili, zabrać ich do siebie. Obok nas w kierunku płonącego czołgu przejechały dwie maszyny bojowe. Wysyłały odpowiedni sygnał, że będą zabierać ludzi, kilka razy się zatrzymały. Zrozumieliśmy, że zbierali tych, którzy zostali tam. Jeśli tam znajdowali się żywi ludzie, to musieli zrozumieć, że muszą dotrzeć w pobliże maszyny.

Krążyli tam jeszcze przez jakiś czas, potem wrócili na skrzyżowanie. Przejechali obok, może nas nie zauważyli, jednak jeden kierowca-mechanik widział nas. W określonym momencie, kiedy przejechał trochę dalej, machnęliśmy ręką w jego kierunku. Daliśmy mu sygnał, że powinien jechać dalej, że w głębi lasu siedzą nasi żołnierze. Być może on mnie nie zrozumiał, najwyraźniej też był wystraszony, wcześniej nikt z nas nie uczestniczył w prawdziwych działaniach bojowych.

Ruszyliśmy z miejsca, z sierżantem wróciliśmy do żołnierzy. Podjęliśmy decyzję, z mechanikiem było coraz gorzej, prosił o wodę, jęczał. Zrozumcie nas, brud, pył, ziemia, trzeba było go ratować. Trzeba się było stamtąd wydostać. Szliśmy tak, jak nas uczyli, w szyku bojowym, niektórzy z nas zaczynali rozumieć, że to nie ma nic wspólnego z ćwiczeniami.

Kiedy doszliśmy do mostu, zobaczyliśmy kilku żołnierzy, ludzi ubranych w mundury, uzbrojonych. Kiedy zobaczyli rannego, od razu zaproponowali pomoc. Zgodziliśmy się. On już zaczynał tracić przytomność, szok mijał, odczuwał trudny do wytrzymania ból. Zapytali, kto u nas dowodzi. Powiedziałem, że ja. Odprowadzili mnie do swojego sztabu, znajdował się w jakiejś szopie. Tam znajdowali się wojskowi z naszywkami, ale one nie były nasze. Tam mi wytłumaczyli, że znajdujemy się na terytorium Ukrainy. Że wzięto nas do niewoli. No a potem, znaleźliśmy się tutaj.



Żołnierze kostromskiej dywizji desantowej regularnie uczestniczą w moskiewskich
defiladach przeprowadzanych z okazji najważniejszych świat państwowych. 

Mamo, tato, ze mną jest wszystko w porządku


Olewski:
Zatrzymując was, użyto siły?

Sawostiejew:
Nie.

Olewski:
Jak się panu wydaje, dlaczego dowództwo nie nawiązało z wami łączności, jak to można wytłumaczyć? To jest podobne do zdrady, jak gdyby porzucili was na pastwę losu.

XXX (żołnierz, nazwisko nie ustalone):
Może po prostu nie było łączności, coś stało się z radiostacją. Mogło się wiele zdarzyć.

Sawostiejew:
Siłą nas nie zatrzymywali. Nikt nam nie wyjaśnił, co będzie się działo. Nikt nam nie mówił, ze idziemy na wojnę. Powiedziano nam, że jesteśmy na ćwiczeniach. Proszę zrozumieć, na ćwiczeniach strzelamy do sylwetek z kartonu, nie do ludzi. To są różne rzeczy. A moment zatrzymania? Niczym się nie wyróżniał. I nawet to, że pomogli rannemu. Jak mi się zdaje, każdy by tak postąpił.

Olewski:
Może ktoś zechce powiedzieć parę słów, od  siebie, bez mojego pytania?

Sawostiejew:
Mamo, tato, nie denerwujcie się. Ze mną wszystko jest w porządku. Wszystko będzie dobrze. Mamo, wszystko będzie w porządku.

Mitrofanow:
Chciałbym przekazać swoim rodzicom, mamie, tacie, mojej dziewczynie Katieńce, bardzo cie kocham, szybko wrócę. Nie martw się. Kto za to wszystko odpowie?

Żołnierze:
Nie wiadomo.  Nikt nie ma pojęcia. Oni tam napisali list do prezydenta, do ministerstwa obrony.

Olewski:
Dostają sporo różnych odpowiedzi. Ale jak mi się zdaje, one dla was nie są teraz ważne. Musicie wrócić, a kiedy wrócicie, przeczytacie wszystko, co o was ciągu tych dni pisano, zorientujecie się, kto co pisał i co obiecywał rodzicom. Waszych mam, jak mi się zdaje, nie da się zastraszyć. Ale jak rozumiem, ich trochę dezinformują. Bardzo wielu krewnych waszych kolegów z pułku, przychodzi teraz do jednostki, by sprawdzić czy znajdują się na liście, z wieloma nie ma łączności.

Pocztojew:
I nie będzie.

Olewski:
Dlaczego?

Pocztojew:
Telefony komórkowe zabrano nam już drugiego dnia, byliśmy już wtedy w drodze. Bez telefonów straciliśmy łączność.

Olewski:
Tam krewni bardzo się denerwują, mówią że część jednostki znajduje się w Rostowie. Ale szczegółów na razie nie zna nikt.

Sawostiejew:
A co mówią o nas?

Olewski:
Nic złego nie mówią.

Sawostiejew:
Pytają, jak się tu znaleźliśmy, jak się tu zjawiliśmy?

Olewski:
Mówią, że zabłądziliście na ćwiczeniach, przypadkowo przekroczyliście granicę.

XXX (żołnierze):
Gdzieś tak na 20 kilometrów.

Olewski:
Jak wam tu jest w Kijowie?

XXX (żołnierz):
Tu mają ładne miasta, chodzą ludzie, jakby nie było wojny.

Olewski:
Kiedy zdążyliście obejrzeć miasta?

Mitrofanow:
Wieźli nas z Charkowa.

Pocztojew:
Jest jedno nagranie video, chodzimy na nim pojedynczo, to jest właśnie SBU w Charkowie. Ale po nagraniu w Charkowie, po 3-4 godzinach odesłano nas tutaj.

Olewski:
Jak to sobie tłumaczycie, dlaczego was wysłano, ludzi bez jakiegoś szczególnego doświadczenia?

Sawostiejew:
Też nie możemy tego zrozumieć. Jeśli musimy prowadzić wojnę, dlaczego wysyła się na nią mięso armatnie? Inaczej nie da się nas określić.

Pocztojew:
Jeśli zaczęto by nam tłumaczyć i mówić, że jedziemy na wojnę, jestem na 90% przekonany, iż większa część pułku wystąpiłaby z szeregów. Gdyby nas ostrzeżono, że za karę będą nas potem skreślać, zwalniać, ludziom i tak byłoby wszystko jedno, powiedzieliby, skreślajcie  nas, „zwalniajcie do cywila, pójdę do domu”. Większa część nigdzie nie zgodziłaby się jechać.

XXX (żołnierz):
Wszyscy są żonaci, mają dzieci.

Pocztojew:
Tak to jest naprawdę.


Tłum. Zygmunt Dzięciołowski






Oryginał ukazał się na portalu moskiewskiej stacji telewizyjnej „TV DOŻD’”:

Na blogu „Media-w-Rosji” o żołnierzach kostromskiej dywizji desantowej:



O tym, że ich synów i mężów wzięto na Ukrainie do niewoli rodziny w Kostromie dowiedziały się z Internetu. Choć na krewnych wywierana jest presja, by milczeli i nie kontaktowali się z mediami, nie wszyscy dają się zastraszyć. Nagle zrozumieli, iż byli i są oszukiwani. Stracili zaufanie do prezydenta i ministra obrony. Teraz szykują list z żądaniem, by Kreml pomógł im jak najszybciej uwolnić synów i mężów.
 



Autorka: Jekatierina Siergackowa





Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com






1 komentarz:

  1. Paradoksalnie w końcówce wywiadu jest odrobinka optymizmu. To by znaczyło, że nawet zmasowana propaganda nie potrafi wzbudzić w żołnierzach chęci do walki na Ukrainie. I trzeba ich oszukiwać rzekomym udziałem w ćwiczeniach.

    OdpowiedzUsuń